Lany poemat

kwiecień 1998

Rozhulaly się wielkim gestem
wielkanocne dzwony
głosząc chwałę Pana
w cztery świata strony.
Spiżowy głos dzwonów
z sygnaturki drganiem
przebił chmury i przysiadł
przy złoconej bramie.
Święty strażnik, staruszek,
już trochę głuchawy,
pootwierał szeroko wrota
owej bramy — by lepiej słyszeć
granie z ziemskiego padołu.
I tak się zasłuchał
i tak się rozbawił
ręce kibić objęły
podparł się bokami,
przytupnął nieśmiało
(rzecz to oczywista)
wigor tempo przyspieszył
i już tańczy twista.
A tu tłumy turystów
do raju zdążają :
dobrzy — idą w pokorze,
czerwoni się pchają.
Chyłkiem, milczkiem jak diabły
w obcisłym kubraku
dołem się przemieszczają,
z głowa gdzieś pod pachą.
Cel już coraz bliżej,
złoto bramy nęci,
jeszcze parę ślizgów
i znów będą pierwsi.
Wtem głos z głębi ogrodu
wykrzyknął donośnie :
"— Piotrze ! Oprzytomnij
i pomyśl przez chwilę !
Jak wlazą komuchy
pójdziesz na zasiłek !"
Święty stanął i patrzy
— ze zmeczenia ziewa :
"— Psubraty podstępne !
Wy chcecie do nieba ?
A gdzie dobre uczynki ?
Gdzie serca skruszone ?
Nic z tego nie bedzie
ruszac w druga strone !"
Ceber pełen wody
z deszczówki obłoku
wylał na gadzinę
co pchała się z boku.

W taki oto sposób
zwyczaj jest nadany :
w drugi dzień świąteczny
— poniedziałek lany.

culture.pl